Zapraszamy do nowego serwisu internetowego Fundacji TERRA. Serwis będzie prezentował informacje z życia Radzimowic, propagował ideę rozwoju miejscowości, a także wiele ciekawostek z regionu. Zapraszamy! |
Radzimowice - Obcy z sercem w herbie |
Radzimowice koło Bolkowa to wieś, w której nad dachami łopocą flagi nieistniejących państw, a Budda nie kłóci się z Matką Boską. Radzimowice umierały - kilka starych chałup ze starymi ludźmi na szczycie góry, na którą nie dało się wejść bez zadyszki. I wtedy we wsi pojawili się obcy. Miejscowi patrzyli na nich krzywo, gdy uprzątnąwszy podwórza ze śmieci zaczęli bielić wapnem ściany, rozjaśniać okna i stawiać na potęgę maszty z kolorowymi flagami, które nie wiadomo co znaczyły. Sadzili pod płotem kwiatki, a wieś burczała, że drogę zabierają. Nie podobały się te wszystkie porządki w Radzimowicach.
Radzimowice (Fot. W. Brygier)
Pierwszy był Wiktor Urbańczyk, który przyjechał tu w 1986 roku. - Te Radzimowice to nie był przypadek - mówi, łamiąc z trzaskiem twardy jak kamień orkiszowy podpłomyk. Sam go wypieka, z ziarna prastarego, na wpół zapomnianego zboża, które sieje zamiast powszechnej u sąsiadów pszenicy. Wychował się w mieście, ale zawsze widział siebie, jak z przerzuconą przez ramię płachtą pełną ziarna idzie po polu. No i ma w końcu w Radzimowicach swoje dwa i pół hektara. Na orkisz, którym - jak podkreśla - już tysiąc lat temu zachwycała się św. Hildegarda z Bingen. Zboże mistyczne, co nie daje się krzyżować z innymi, nie można go modyfikować genetycznie, źle znosi nawożenie chemią. Ślad ładu, który był przed wiekami. (Fot. W. Brygier)
Z tej łąki na wzgórzu, gdzie obcy ustawili najwyższy z masztów, z biało-czerwoną flagą, widok zapiera dech. Jak okiem sięgnąć, porośnięte lasami zbocza, gdzieniegdzie jasne plamy polan, pozrywane sznury wiosek, majestatyczna biel wojcieszowskich wapieni. Kiedyś, gdy masztu jeszcze nie było, Wiktor Urbańczyk stanął tu i poczuł, że to jego miejsce. Była połowa lat 80. Teraz wskazuje ręką domy: - Tu mieszkał pan Łęczycki, hodował owce. Tam pan Łoś. W dole Ireneusz Skrzypczyk, który wie wszystko o Radzimowicach. I Urynowicz pod jedynką... Dom po dziewiątką stał pusty, z wybitymi szybami. Wiedział, że Niemka, która mieszkała w nim od wojny, umarła. Przygarnięta przez nią wdowa powtórnie wyszła za mąż i przeprowadziła się w dół, do Mysłowa, gdzie był kościół, sklep, pekaes, wygodniejsze życie. Półtora roku minęło, nim pojechał ją odszukać. Coś go powstrzymywało: "Wiktor, na buty nie masz, a dom chcesz mieć". Z tej łąki na wzgórzu (...) widok zapiera dech. (Fot. W. Brygier)
Po latach, gdy zaczęli grzebać w papierach, okazało się, że ich dziewiątka formalnie nie ma właściciela. Mieszkańcy przekazywali sobie ten dom z rąk do rąk za butelkę wódki. Radzimowicka specyfika - bo odkąd w 1925 roku na Żeleźniaku zamknięto kopalnię Wilhelm i trzeba było szukać pracy dalej, domów we wsi zostało więcej niż rodzin. Nikt nie zaprzątał sobie głowy remontami - gdy jedna chałupa się waliła, przenoszono się do najbliższej wolnej. Po wojnie na górze było około 20 numerów. Poza Ireneuszem Skrzypczykiem nikt ze starych mieszkańców już tu nie pozostał. Sołtys Wiktor Urbańczyk był pierwszym z obcych. Po nim w Radzimowicach zaczęli osiedlać się inni. - Nasi znajomi - uśmiecha się Włada. - Odwiedzali nas i postanowili też tu zostać - dodaje Wiktor. Więc najpierw dwójkę kupili Kazimiera i Kazimierz Kwaśniewscy ze Złotoryi. Przy wjeździe do wsi postawili Matce Bożej kapliczkę w podziękowaniu za cudowne ocalenie. Mieli wypadek drogowy: z samochodu nic nie zostało, sterta złomu, a oni wyszli z tego cało. W 1997 roku pojawili się Ania i Marek Kurpielowie ze wsi koło Dębna Lubuskiego. Przyjechali zimą na urlop. Od pierwszego wejrzenia zakochali się w zasypanych śniegiem wzgórzach i kupili dom. Z Łodzi przeprowadziła się do Radzimowic Jolanta Ciesielska, krytyk i historyk sztuki, kuratorka, autorka podręczników do plastyki. Sołtys Wiktor Urbańczyk. (Fot. W. Brygier)
- Dużo ludzi się tu wybiera - zapowiada Wiktor Urbańczyk. - Tam wyżej dom już buduje Japończyk Shindi Omura z Kioto. Chcą tu zamieszkać nasi przyjaciele z Niemiec i Tatiana, która na Białorusi reaktywowała Towarzystwo Filomatów i Filaretów. Budujemy Dom Zboża dla rolnika, piekarza i młynarza w jednej osobie, który chciałby się tu przeprowadzić. Czwórka należy do Madejskich. Kilka lat temu odkupili ją od urzędu marszałkowskiego, który prowadził tu ośrodek leczenia alkoholików. Miejscowi żartują, że miejsce było idealne: sama myśl, że po wódkę trzeba by zejść w dół do Mysłowa i z powrotem wdrapać się pod górę, trzymała kuracjuszy w abstynencji. Flaga sołtysa Radzimowic to dwa szerokie pasy: złoty u góry, zielony na dole. - Złoto to słońce, symbol Boga Ojca. A zieleń to Ziemia i miłość - objaśnia. Jego orkisz też jest najpierw zielony, kwitnie na fioletowo, potem robi się czerwony, a gdy przychodzi pora żniw, błyszczy jak złoto Inków. W Radzimowicach nie ma obowiązku wywieszania flag. Kto chce, to stawia maszt. Przyjezdni co chwila natykają się na takie symbole. W mur otaczający sołtysowe podwórze wmurowano oryginalny kamień górniczy z wykutą przed 150 laty datą "1860". W innym miejscu jest kamień w kształcie serca. Wiktor znalazł go w Wierzchosławicach w stercie innych i pomyślał, że jest idealny, by namalować na nim swój herb - serce właśnie.
Herb Radzimowic. (Fot. W. Brygier)
Historyczny herb Radzimowic wisi nad wejściem do innego domu: na górze św. Mikołaj i czeski lew, na dole górnik. Miejscowość miała kiedyś prawa miejskie. Pod nazwą Srebrna Góra albo Stara Góra słynęła jako jeden z największych ośrodków górnictwa rud arsenu, miedzi i ołowiu na Dolnym Śląsku. Miała swój urząd i sąd górniczy, szkołę, kościół i Gospodę pod Żeleźniakiem, w której przechowywano "księgę kufli do piwa starodawnego Wolnego Miasta Górniczego Stara Góra". Po 1945 roku Rosjanie szukali w nieczynnych kopalniach hitlerowskich skarbów i rudy uranu. Ale wydobycia już nigdy nie wznowiono. Część chałup się zawaliła, młodzi wyjechali ze wsi, została garstka wiekowych mieszkańców. Gdyby nie obcy u progu XXI wieku, po ośmiuset latach fascynującej historii Radzimowice zniknęłyby zupełnie, zostałoby może trochę kamienia i żelastwa, zarastające chaszczami fundamenty. Miejscowi z początku przyglądali się im nieufnie, czy to aby nie jakaś sekta. Flagi, herby, buddyjskie posągi przywiezione z Tybetu, święta Hildegarda z Bingen i ekologiczne dziwactwa, jak choćby ten orkisz - to był dla nich zupełnie obcy świat. Ale widzieli, jak wieś łapie oddech, pięknieje i w końcu 16 lipca 2003 roku z położonego na uboczu przysiółka Mysłowa zamienia się w pełnoprawne sołectwo. Najmniejsze w gminie Bolków. Około 30 mieszkańców - kilkunastu stałych, reszta przyjeżdża tu od czasu do czasu. Latem organizują festiwal: Świat Kultur. Zapraszają przyjaciół, by pokazali, czym się fascynują. W 2008 roku Ewa i Andrzej uczyli argentyńskiego tanga, Iwan z Czech pokazywał zdjęcia z radzimowickiej kopalni Wilhelm, Anna przygotowała degustację, Ola i Shindi zaprosili na japońskie sushi, a Józef Kozanowski zrobił we wsi pokaz tai-chi. Marlena opowiadała o ziemniakach i innych przybyszach z Nowego Świata, a gdy się ściemniło, wszyscy poszli pod dziesiątkę obejrzeć film o Litwie i posłuchać kresowych gawęd Tatiany. Więc cały świat spotyka się teraz na szczycie Żeleźniaka. Piotr Kanikowski
Gazeta Wrocławska - 22 lipca 2010r.
|